Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


WTAJEMNICZENIE
XXXV

— Okręty! — wykrzyknął marynarz dobrze już w latach, odziany w czyste cywilne ubranie. — Okręty — powtórzył; jego bystry wzrok odwrócił się od mojej twarzy i pobiegł wzdłuż szeregu wspaniałych figur dziobowych, które ku końcowi lat siedemdziesiątych sterczały w zwartym rzędzie nad błotnistym brukiem New South Dock. — Okręty są zawsze w porządku; to tylko ludzie na nich...
Conajmniej z pięćdziesiąt kadłubów — budowanych z drzewa, z żelaza pod hasłem piękna i szybkości, kadłubów o kształtach stanowiących najwyższe osiągnięcie współczesnego budownictwa okrętowego — leżało przycumowanych w rzędzie dziobem ku bulwarowi, jakby je zgromadzono na pokaz, ale nie na pokaz wielkiego przemysłu, tylko wielkiej sztuki. Były pomalowane na szaro, czarno, ciemnozielono, z wąską żółtą pręgą podkreślającą linję wzniosu wzdłużnego, lub z rzędem wymalowanych na burcie kwadratów naśladujących otwory armatnie dawnych żaglowców wojennych — wojowniczą ozdobą przystrajającą krzepkie boki tych towarowców, które nie miały znać innych tryumfów poza tryumfem szybkości w przewiezieniu ciężaru, innej chwały poza chwałą długoletniej służby, innych zwycięstw poza nieskończoną, pozbawioną rozgłosu walką z morzem. Te wielkie, puste kadłuby