Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oba te wypadki należały, właściwie mówiąc, do zakresu patologji i były jedyne z jakiemi się spotkałem na morzu. W jednym z nich stwierdziłem że to uciekanie się do środków podniecających, poprostu aby zagłuszyć niepokój, nie przyniosło najmniejszego uszczerbku marynarskim zaletom dowódcy. A przytem działo się to wśród bardzo groźnych okoliczności, ponieważ ląd odsłonił się nagle, blisko, w nieoczekiwanym kierunku, podczas złej pogody i silnego wiatru na brzeg. Wkrótce potem zszedłem na dół aby pomówić z kapitanem, i tak się fatalnie złożyło, że zastałem go właśnie w chwili gdy odkorkowywał śpiesznie butelkę. Wyznam że struchlałem na ów widok. Chorobliwa wrażliwość tego człowieka była mi dobrze znana. Na szczęście udało mi się wycofać niepostrzeżenie; zatupałem głośno morskiemi butami u stóp schodów kajutowych i wszedłem poraz drugi. Ale gdyby nie tamten widok niespodziewany, postępowanie kapitana podczas następnych dwudziestu czterech godzin nie byłoby mi nasunęło najlżejszego podejrzenia, że władza nad sobą go zawiodła.


III

Z biednym kapitanem B. było zupełnie inaczej; trunki wcale tu w grę nie wchodziły. We wczesnej młodości cierpiał na ciężką migrenę za każdym razem gdy się zbliżał do brzegu. Kiedy go znałem, miał dobrze po pięćdziesiątce; krępy, tęgi, pełen godności, może zlekka pompatyczny, odznaczał się niezmiernie wszechstronnym umysłem; nie wyglądał ani trochę na marynarza, choć był to z pewnością jeden z najlepszych dowódców, pod jakimi miałem szczęście służyć. Pochodził