Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podszepty głodu zapanowały nad zasadami przezorności. Czołgając się po śniegu, dopełzli do ogrodzenia z suchych gałęzi, które zwykle otacza wsie w tej części Litwy. Bóg raczy wiedzieć, co spodziewali się zdobyć i w jaki sposób, i czy warto było tak się narażać. Jednak kozackie oddziały, wędrujące przeważnie bez oficerów, znane były z tego że nie zachowywały prawie żadnych ostrożności. A przytem wieś leżała daleko od linji francuskiego odwrotu i kozacy nie mogli podejrzewać, iż maruderzy z Wielkiej Armji znajdują się w pobliżu. Owi trzej oficerowie oddalili się wśród zawiei od głównej kolumny i przez kilka dni błądzili po lesie, co tłumaczy dostatecznie okropne położenie w jakiem się znaleźli. Mieli zamiar przyciągnąć uwagę chłopów w jednej z chat położonych najbliżej płotu, lecz gdy już byli gotowi rzucić się w samą paszczę lwa, że się tak wyrażę, pies (to bardzo dziwne że się tam znalazł tylko jeden), stworzenie w danych okolicznościach groźne jak lew — zaczął ujadać z drugiej strony płotu...
W tem miejscu opowiadania, które słyszałem wiele razy (na własne żądanie) z ust bratowej kapitana Mikołaja Bobrowskiego, mojej babki, drżałem zawsze z podniecenia.
Pies szczekał. I gdyby był na tem poprzestał, trzej oficerowie Wielkiej Armji napoleońskiej zginęliby zaszczytnie na ostrzach pik kozackich, lub może, umknąwszy pościgowi, umarliby przyzwoicie z głodu. Lecz nim zdołali pomyśleć o ucieczce, ów wyroczny i obrzydliwy pies, uniesiony przesadnym zapałem, wyskoczył przez szparę w płocie. Wyskoczył — i rozstał się z tym światem. Podobno jego łeb został odcięty od ciała jednem uderzeniem. I podobno gdy później,