Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie przeszkadzało jego właścicielowi brzdąkać na niem bez końca od posiłku do posiłku. Poczciwy Paramor — był to doprawdy najzacniejszy z ludzi — stracił na humorze, o ile na to pozwalało jego wesołe usposobienie, aż wreszcie pewnego posępnego dnia podszepnąłem mu z czystej swawoli, żeby zużył uśpioną energję załogi na wybranie obu cum na pokład i przymocowanie ich odwrotnym końcem do nadbrzeża.
Paramor na chwilę się rozpromienił. „Świetna myśl!“ Lecz twarz jego zachmurzyła się natychmiast. „No tak... oczywiście! Ale ta robota nie może trwać dłużej niż trzy dni“ — mruknął markotnie. Nie umiem powiedzieć na jak długo obliczał nasz postój u krańców Rouen, ale wiem że cumy zostały wybrane na pokład i umocowane odwrotnym końcem na wybrzeżu wedle mego szatańskiego podszeptu, poczem zapomniano, jak sądzę, o ich istnieniu — aż wreszcie francuski pilot przybył aby poholować wdół nasz statek, równie pusty jak przedtem, na szlak wiodący do Hawru. Możnaby myśleć, że ten stan przymusowego lenistwa pchnął naprzód dzieje Almayera i jego córki. Ale nic podobnego. Chyba coś mię urzekło w chwili, gdy mój towarzysz z kajuty, banjoista, przeszkodził mi w pisaniu; dzieje Almayera utknęły na owym wyrocznym zachodzie słońca — i to na przeciąg wielu tygodni. Tak było zawsze z tą książką, zaczętą w 1889 roku i skończoną w 1894 — tą najkrótszą z powieści, które przeznaczone mi było napisać. Między pierwszemi jej słowami, okrzykiem żony Almayera, wołającej go na obiad, i niemą apostrofą Abdulli (wroga Almayera) do Boga mahometan, „który jest łaski pełen i miłosierdzia“, apostrofą zamykającą książkę — miało się zmieścić kilka długich morskich podróży, wizyta (według