Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sposobność opuszczenia tej piekielnej dziury. Śledztwo uwolniło wszystkich od jakiejkolwiek winy. Strata parowca została przypisana temu, że wyjątkowym zbiegiem okoliczności prąd zmienił kierunek. I rzeczywiście nie mogło to być nic innego; nie podobna było wyjaśnić inaczej faktu, że statek podczas psiej wachty zboczył siedem mil na wschód ze swego kursu.
— Cóż to dla mnie za pech, proszę szanownego pana!
Sterne przesunął językiem po wargach i spojrzał w bok.
— Straciłem sposobność dostania się do pana na służbę. Nie mogę tego odżałować. Ale tak to się dzieje: co dla jednego dobre, to dla drugiego złe. Panu Massyemu nic nie mogło pójść bardziej na rękę, nawet gdyby sam zainscenizował rozbicie parowca. Jeszcze nie słyszałem aby strata statku przyszła tak bardzo w porę.
— Co się stało z tym Massym? — spytał Van Wyk.
— Z Massym, proszę szanownego pana? Ha, ha! Mówił mi wciąż że chce kupić inny statek; ale z chwilą kiedy poczuł pieniądze w kieszeni, wybrał się skoro świt do Manili na statku pocztowym. Dopędziłem go na pokładzie; powiedział, że z całą pewnością zrobi w Manili majątek, a jeśli chodzi o mnie, to mogę sobie pójść do diabła. A przecież prawie mi przyrzekł, że mi powierzy dowództwo, bylem tylko trzymał język za zębami.
— Pan nikomu nie powiedział... — zaczął Van Wyk.
— Naturalnie że nie powiedziałem, panie szanowny. Po co bym miał mówić? Wprawdzie chcę zrobić karierę, ale umarli mi w tym nie przeszkadzają — rzekł Sterne. Zamrugał szybko oczami, potem je spuścił na chwilę. — Zresztą, panie szanowny, byłoby mi niezręcznie o tym mówić, bo ze względu na pana milczałem trochę za długo.
— Czy pan wie, jak to się stało, że kapitan Whalley został na pokładzie? Czyżby naprawdę nie chciał statku opuścić? Niemożliwe. A może to przypadkowy...