Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ostrożności. Udręka Whalleya zawsze wzrastała, kiedy ten człowiek znalazł się w pobliżu. Nie były to wyrzuty sumienia. Wyświadczył nieszczęśnikowi samo dobro. Odczuł że grozi niebezpieczeństwo; trzeba być jeszcze bardziej ostrożnym.
Massy przystanął i rzekł:
— Więc pan w dalszym ciągu chce odejść?
— Ja odejść muszę.
— A nie mógłby pan przynajmniej zostawić mi na kilka lat pieniędzy?.
— To niemożliwe.
— Nie chce mi pan ich powierzyć bez swego nadzoru, co?
Kapitan Whalley milczał. Massy westchnął głęboko, stojąc z tyłu nad fotelem.
— To by mnie uratowało — rzekł drżącym głosem.
— Już raz pana uratowałem.
Pierwszy mechanik zdjął kurtkę ostrożnymi ruchami i zaczął szukać po omacku mosiężnego haczyka wkręconego w drewnianą podporę płóciennego dachu. Szukając, stanął przed kompasem i zakrył go zupełnie przed wzrokiem sterującego bosmana.
— Tuanie! — szepnął wreszcie laskar po cichu, chcąc dać białemu do zrozumienia że nie może sterować, nie widząc kompasu.
Massy osiągnął swój cel. Kurtka zawisła na haku w odległości sześciu cali od kompasu. I natychmiast po usunięciu się Massyego bosman, ospowaty Sumatryjczyk, Malaj w średnim wieku, prawie równie ciemny jak murzyn, spostrzegł ze zdumieniem że w tym krótkim czasie, na gładkim morzu, bez śladu wiatru, statek zboczył gwałtownie z kursu. Nigdy przed tym nie odchylał się z drogi w ten sposób. Malaj wymruczał coś ze zdziwieniem i obrócił szybko koło, aby skierować statek ponownie na północ, gdyż taki był jego kurs. Zgrzyt łańcuchów sterowych i na wpół głośne wyrzuty