Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucał. Mgiełka sproszkowanej rdzy zaczęła się unosić naokoło jego ruchliwych rąk. Massy wiedział coś niecoś o naukowej podstawie swego chytrego planu. Jeśli się chce sprawić, aby igła okrętowego kompasu się odchyliła, kute żelazo jest do tego najlepsze; przy tym wielka ilość małych kawałków w kieszeniach kurtki osiągnie lepszy skutek niż kilka dużych, bo tym sposobem zwiększy się powierzchnia przy tej samej wadze żelaza, a tu właśnie powierzchnia ma znaczenie.
Wymknął się szybko ze składu — wystarczyły na to dwa kroki — i spostrzegł w kajucie, że jego ręce są całe czerwone — czerwone od rdzy. Zmieszało go to, jakby się przekonał że pokrywa je krew; spojrzał szybko po sobie. Ależ i spodnie są czerwone! To dlatego że wytarł o nogi dłonie pokryte rdzą.
W pośpiechu oderwał guzik od paska u spodni; wyszczotkował kurtkę, umył ręce. Przestał wyglądać na zbrodniarza i usiadł aby czekać.
Siedział prosto, obciążony żelastwem. Miał twardą masę kawałków przy obu biodrach, czuł jak szmelc w kieszeniach dotyka mu żeber przy każdym oddechu, jak ciężar tych wszystkich funtów obciągających kurtkę ugniata mu barki. Wyglądał bardzo niedołężnie, siedząc bez ruchu, a w jego żółtej twarzy o nieruchomych czarnych oczach był jakiś bierny smutek.
Usłyszawszy nad głową osiem uderzeń dzwonu, wstał i przygotował się do wyjścia. Jego ruchy wydawały się bezcelowe, dolna warga nieco opadła, oczy błądziły po kajucie, a straszliwy wysiłek woli pozbawiał je wszelkiego śladu inteligencji.
Z ostatnim uderzeniem dzwonu serang ukazał się bezszelestnie na mostku aby zastąpić oficera. Sterne był w usposobieniu na wskroś dobrodusznym, gdyż pragnienia jego zostały spełnione.