Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zasiadł na werandzie z zamkniętą książką na kolanach i rzekłbyś rozpatrywał swoje samotne życie, jak gdyby utrata wzroku kapitana Whalleya otworzyła mu oczy na własną ślepotę. Niezliczone są rodzaje zgryzot i udręki serca, a nie ma na ziemi miejsca, gdzieby człowieka nie odnalazły. Van Wyk poczuł się zawstydzony; wydało mu się że przez sześć lat zachowywał się jak kapryśny chłopiec.
Jego myśl biegła śladem Sofali. Postąpił impulsywnie pod wpływem chwili, załatwiając to co nagliło najbardziej. I cóż mógł zrobić innego? Później się zobaczy. Pomyślał że musi wybrać się między ludzi choćby na krótko. Miał pieniądze — trzeba coś obmyślić; nie będzie żałował ani czasu, ani wysiłków, ani swej samotności. Teraz mu nawet ciążyła. Ujrzał przed sobą kapitana Whalleya siedzącego z oczami zasłoniętymi ręką, i wydało mu się że ten człowiek, zawiedziony w swej ufnej wierze, jest poza zasięgiem dobra czy zła zależnego od ludzkiej woli.
Myśli Van Wyka towarzyszyły Sofali w dół rzeki wijącej się przez gąszcz nadbrzeżnych lasów wśród wielkich drzew, trzonów otoczonych przyporami — przez pas mangrowij i wreszcie przez mieliznę. Statek przebył ją łatwo w pełnym świetle dnia, prowadzony, jak się zdarzyło, przez Sterne’a, który objął wachtę od czwartej do szóstej, a potem opuścił mostek aby z rozkoszą pieścić się myślą, że właściwie jest już podwładnym człowieka tak bogatego jak Van Wyk. Nie spodziewał się żadnych przeszkód. Ponosiło go radosne uczucie, iż znalazł wreszcie „coś stałego“. Od szóstej do ósmej, według rozkładu pracy na statku, serang prowadził sam Sofalę. Przed parowcem była droga wolna mniej więcej aż do trzeciej rano, kiedy miał dotrzeć do grupy wysp w zatoce Pangu. O ósmej Sterne w świetnym humorze wyszedł z kajuty aby objąć dowództwo aż do północy. Około dziesiątej wciąż jeszcze nucił i podśpiewywał sobie na mostku