Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbyś widzieć parowiec na dnie morza! Ach ty chytry, chytry czorcie! Chcesz żeby statek zatonął? Naturalnie że chciałbyś tego, mój stary, niech przepada ta łajba i razem z nią wszystkie kłopoty. A ty zgarniesz pieniądze z ubezpieczenia, odwrócisz się tyłem do koleżki — i w porządku — będziesz znów gentlemana odstawiał.
Twarz Massyego spochmurniała i zastygła, tylko jego wielkie czarne oczy błądziły niespokojnie. Czego ten bałwan nie wyplata. Jednak on ma rację. Co do biletów na loterię też. Wszystko prawda. Jakto? Jeszcze bredzi? Niechby już raz zamilkł...
Ale znów się zaczęło. Z drugiej strony grodzi pijak o bujnej fantazji przerwał martwą ciszę, która po jego ostatnich słowach spadła na ciemny statek przycumowany do milczącego brzegu.
— Nie wolno nic mówić na jaśnie wielmożnego George’a Massyego. Kiedy mu się znudzi czekać, pozbędzie się parowca. Uwaga! Oto statek idzie na dno — razem z przyjacielem... Massy potrafi — —
Głos zawahał się, znużony, senny, coraz to cichszy, jakby zamierający w rozległej otwartej przestrzeni.
— ... potrafi wynaleźć jakiś sposób, który nie zawiedzie. On sobie da radę — nie ma strachu...
Jack musiał być istotnie bardzo spity, bo w końcu ciężki sen chwycił go nagle jak za sprawą czaru, a ostatnie słowo wydłużyło się w nieskończenie długie, głośne, głębokie chrapnięcie. Potem nawet chrapanie ustało i wszystko zapadło w ciszę.
Można było przypuścić, że Massy zwątpił nagle o zbawiennym działaniu snu na ludzkie zgryzoty; a może znalazł pożądaną ulgę w ciszy spokojnych rozpamiętywań, urozmaicanych niekiedy plastycznymi wizjami bogactwa, pomyślnej zmiany losu, długiej bezczynności — ucieleśnionych marzeń; może istotnie znalazł ulgę w tych wizjach, bo obróciwszy się