Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winien pan rozeznać według brzegu gdzie się pan znajduje! No, ja to nie pływałem i roku, a już umiałem sobie z tym radzić, choć jestem tylko mechanikiem. Ja stąd mogę panu pokazać gdzie jest mielizna i powiedziałbym panu w dodatku, że jak nic zaryje się pan w błoto za jakie pięć minut — ale tego nie powiem, bo pan by powiedział że się wtrącam. A to byłoby sprzeczne z naszą spisaną umową; stoi tam przecież wyraźnie, że wtrącać mi się nie wolno.
Głos jego ucichł. Kapitan Whalley, nie zmieniając surowego spokoju twarzy, poruszył wargami aby mruknąć szybko:
— Jak blisko jesteśmy, serangu?
— Już bardzo blisko, tuanie — odszepnął prędko Malaj.
— Wolno — wydał rozkaz kapitan głośnym, stanowczym tonem.
Serang chwycił rękojeść od telegrafu. W dole zabrzmiał gong. Massy odszedł z pogardliwym chichotem i wetknął głowę w lukę od maszynowni.
— Jack — wrzasnął — możesz się spodziewać takiej hecy z maszynami że aż, aż.
Maszynownia, do której zaglądał, leżała głęboko, pełna mroku; siwe błyski stali tam w dole wydawały się chłodne po oślepiającym blasku morza. Lecz powietrze co wionęło stamtąd na twarz mechanika było lepkie i gorące. Z dna podniósł się głucho krótki okrzyk, ale nic nie można było z niego wymiarkować: to drugi mechanik odpowiedział swemu szefowi.
Był to mężczyzna lat średnich, roztargniony i tak zaprzątnięty milczącą troską o swe maszyny, że poniekąd zapomniał mówić. Gdy zwracano się do niego bezpośrednio, odpowiadał tylko pomrukiem lub okrzykiem, stosownie do odległości. W ciągu wszystkich lat, które przebył na Sofali, nie powiedział ani razu dzień dobry żadnemu