Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku pojęcia o interesach brakowało mu ciągle pieniędzy, raz mniej, raz więcej — od chwili gdy kupił parowiec.
Zdaniem kapitana Eliotta była to dobra sposobność, aby jakiś rozgarnięty marynarz z paru funtami w kieszeni wmieszał się do sprawy i ocalił tego głupca od skutków jego szaleństwa. Massy był wprost zwariowany na punkcie kłótni ze swymi kapitanami. Miewał na pokładzie naprawdę dzielnych ludzi, którym by ani w głowie postało go rzucać, gdyby im zostać pozwolił. Ale gdzież tam. Widać uważał że nie jest właścicielem statku, jeśli nie wypędził rano jednego kapitana i nie pokłócił się wieczorem z jego następcą. Czego Massyemu było potrzeba, to szypra z jakimiś paruset funtami, który by przystąpił do spółki na odpowiednich warunkach. Nie odprawia się człowieka, który nic nie zawinił, tylko dla przyjemności powiedzenia mu aby pakował manatki i wynosił się — gdy wiadomo że trzeba będzie odkupić jego udział w interesie. Z drugiej strony jeśli ktoś włoży w statek pieniądze, to nie rzuci roboty wskutek kłótni o jakąś drobnostkę. Kapitan Eliott wyłożył to wszystko Massyemu. Rzekł mu: „Panie Massy, tak postępować nie można. W wydziale marynarki mamy pana po uszy. Musi się pan teraz postarać aby jakiś marynarz wszedł z panem w spółkę. Zdaje się że to dla pana jedyna droga“.
— I wiesz co, Harry, to była dobra rada.
Kapitan Whalley, wsparty na lasce, stał jak wryty, a jego ręka, znieruchomiawszy podczas gładzenia brody, obejmowała ją pełną garścią. I cóż on odpowiedział?
Ten drab wybuchnął gniewem na kapitana Eliotta. Zareagował na jego radę z najwyższą czelnością.
— Nie przyszedłem tu na pośmiewisko — krzyknął. — Zwróciłem się do pana jako Anglik i właściciel statku, bo stoję nad przepaścią, i to przez pańskich podłych marynarzy co przeciw mnie spiskują; a pan raczył mi tylko powiedzieć, żebym sobie szukał wspólnika!