Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie przygotowany do stawienia oporu towarzysz Ossipon, pchnięty przez panią Verloc, znalazł się w głębi sklepu. Zdumiała go siła tej kobiety, a jednocześnie zgorszył się jej obejściem. Nie wrócił jednak na ulicę aby ją skarcić. Fantastyczne jej postępowanie zaczynało budzić w nim niesmak. Ale kiedyż miał pobłażać jej zachciankom jeśli nie teraz?
Towarzysz Ossipon wyminął z łatwością koniec lady i zbliżył się spokojnie do oszklonych drzwi saloniku. Firanka zasłaniająca szyby była trochę ściągnięta na bok i Ossipon pod wpływem naturalnego odruchu zajrzał do saloniku przed naciśnięciem klamki. Zajrzał machinalnie, bez żadnego celu, bez ciekawości. Zajrzał, bo zajrzeć musiał. Zajrzał — i zobaczył pana Verloca leżącego spokojnie na kanapie.
W piersi Ossipona zrodził się wrzask i zamarł bez dźwięku, przeistoczony w tłusty, mdlący posmak na wargach. Jednocześnie zaś duchowa istota towarzysza Ossipona wykonała oszalały skok w tył. Lecz jego ciało, pozbawione kierownictwa rozumu, trzymało się klamki z bezmyślną siłą instynktu. Krzepki anarchista nawet się nie zachwiał. Patrzył z twarzą tuż przy szybie, a oczy wyłaziły mu z głowy. Byłby oddał wszystko za to aby móc odejść, ale powracająca przytomność ostrzegła go, że lepiej klamki nie puszczać. Co to jest? Napad szału? Zmora? A może pułapka, do której został znęcony z szatańską chytrością? Dlaczego — po co? Nie miał pojęcia. Nie poczuwał się do żadnej winy względem tych ludzi, sumienie miał zupełnie spokojne a jednak przeszyła go myśl, że dla jakichś tajemniczych przyczyn zostanie zamordowany przez oboje Verloców — przeszyła nie tyle jego mózg co żołądek i znikła,