Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielka, że pani Verloc machinalnie zapytała siebie natychmiast:
— A co będzie ze Steviem?
Było to pewnego rodzaju roztargnienie; w mig zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje się o brata niepokoić. Nigdy już nie będzie o niego się niepokoić. Został uprowadzony i zabity. Nie żyje.
Ten wstrząsający dowód roztargnienia pobudził umysł pani Verloc. Zaczęła sobie uprzytamniać pewne wyłaniające się konsekwencje tego co się stało, konsekwencje, które by zaskoczyły jej męża. Nie potrzebowała już zostać tutaj, w tej kuchni, w tym domu, z tym człowiekiem — bo chłopiec odszedł na zawsze. Nic jej tu nie zatrzymywało. Na tę myśl wstała jakby tknięta sprężyną. Ale jednocześnie poczuła, że w ogóle nie istnieje nic co by ją wiązało ze światem. To poczucie osadziło ją na miejscu. Pan Verloc przypatrywał się Winnie z mężowską troskliwością.
— Przyszłaś trochę do siebie — rzekł niespokojnie.
Coś szczególnego w złowrogim spojrzeniu żony mąciło jego optymizm. W tej chwili właśnie pani Verloc zaczęła się uważać za wyzwoloną ze wszystkich ziemskich więzów. Odzyskała wolność. Jej umowa z życiem, które uosabiał ten stojący przed nią mężczyzna, dobiegła końca. Była wolna. Gdyby pan Verloc był mógł w jakiś sposób przeniknąć jej myśli, zgorszyłby się niepomiernie. W stosunku do kobiet, które mu się podobały, był zawsze rozrzutny, ale mimo to nie miał nigdy wątpliwości, że jest kochany dla siebie samego. Na tym punkcie był niepoprawny, ponieważ jego poglądy etyczne zgadzały