Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla mnie jasne: kontakt był w zupełnym porządku. System działał wzorowo. Zdawałoby się że w pośpiechu przeciętny dureń zapomniałby raczej o włączeniu kontaktu. Tego rodzaju niebezpieczeństwo najbardziej mię niepokoiło. Ale tyle jest rodzajów głupoty, że nie można się jej ustrzec. Trudno wymagać od zapalnika, aby był zupełnie odporny na głupotę.
Kiwnął na kelnera. Ossipon siedział wyprostowany, a jego skupiony wzrok świadczył o pracy mózgu. Gdy kelner odszedł z pieniędzmi, Ossipon ocknął się z miną pełną głębokiego niezadowolenia.
— Niezmiernie to dla mnie przykre — zaczął głośno rozważać. — Karl od tygodnia leży w łóżku na bronchit. Równie dobrze może wcale już nie wstać. Michaelis używa sobie gdzieś na wsi. Modny wydawca zaproponował mu pięćset funtów za książkę. To będzie straszna klapa. Jak wiecie, odzwyczaił się w celi od logicznego myślenia.
Profesor stał, zapinając palto i rozglądał się z niewzruszoną obojętnością.
— Co teraz zrobicie? — zapytał Ossipon znużonym głosem. Drżał przed naganą ze strony Centralnego Czerwonego Komitetu, który nigdzie stale nie przebywał i o którego składzie nie był dokładnie powiadomiony. Niepojęte szaleństwo Verloca odbiłoby się dotkliwie na Ossiponie, gdyby cała ta sprawa pociągnęła za sobą zniesienie skromnego subsydium udzielanego na wydawanie ulotek P. P.
— Solidaryzowanie się z krańcową formą działania jest jedną rzeczą, a głupia lekkomyślność drugą — rzekł z pewnego rodzaju ponurą brutalnością. — Nie rozumiem co Verloca napadło. Jest w tym jakaś tajemnica. A tymczasem on zginął. Wolno wam się