Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ograniczeń i której atakować nie można. Moja wyższość jest oczywista.
— Ujmujecie to w sposób transcendentalny — rzekł Ossipon, śledząc zimny połysk okularów. — Słyszałem niedawno jak Karl Yundt mówił coś bardzo podobnego.
— Karl Yundt — mruknął tamten pogardliwie — delegat Międzynarodowego Czerwonego Komitetu, był przez całe życie pozującym cieniem. Jest tu was trzech delegatów, prawda? Nie będę określał dwóch pozostałych, bo jednym z nich wy jesteście. To, co wszyscy trzej mówicie, nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Jesteście szacownymi delegatami dla propagandy rewolucyjnej, ale w tym sęk że nie tylko nie potraficie myśleć niezależnie, zupełnie jak pierwszy lepszy szanowany kupiec czy dziennikarz, lecz żaden z was nie ma siły charakteru.
Ossipon nie mógł powstrzymać odruchu oburzenia.
— Czegóż wy od nas chcecie? — wykrzyknął stłumionym głosem. — I nad czymże pracujecie sami?
— Nad udoskonaleniem zapalnika — brzmiała stanowcza odpowiedź. — Cóż znaczy ta krzywa mina? Widzicie, nie możecie znieść nawet wzmianki o czymś decydującym.
— Ja się wcale nie krzywię — warknął brutalnie udręczony Ossipon.
— Wy, rewolucjoniści — ciągnął tamten ze swobodną pewnością siebie — jesteście wszyscy w niewoli u porządku społecznego, który się was obawia; w niewoli zupełnie takiej samej, jak policja broniąca tego porządku. To jasne że jesteście jego niewolnikami, ponieważ chcecie ten porządek zrewolucjonizować.