Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

właściwość: oto wywoływało w umyśle Verloca z plastycznością prawie nadnaturalną wizję pana Władimira we własnej osobie. A ten niezmiernie przykry objaw, należący bezwzględnie do zjawisk niezwykłych, wprawiał pana Verloca w stan lęku oraz wściekłości skłonnej do ujawniania się w gwałtownych przekleństwach. Lecz pan Verloc milczał. Przemówił natomiast Karl Yundt, nieubłagany do ostatniego tchnienia.
— Lombroso jest osioł.
Towarzysz Ossipon odparł cios tego bluźnierstwa strasznym, bezmyślnym spojrzeniem. Oczy Yundta, wygasłe i matowe, pogłębiały cienie pod jego wielkim, kościstym czołem; mamrotał, chwytając raz po raz wargami koniec języka, jakby go żuł ze złością:
— Idiota jakiego świat nie widział. Według niego więzień jest przestępcą. To takie proste! A kim są ci co go zamknęli — wpakowali do więzienia przemocą? Tak, przemocą! I czymże jest zbrodnia? Czy wie coś o tym głupiec Lombroso, który zrobił karierę na tym świecie sytych kpów, przyglądając się uszom i zębom różnych pechowych nieboraków? Więc zęby i uszy piętnują przestępców — tak uważacie? A co powiemy o prawie, które piętnuje ich jeszcze skuteczniej — o tym świetnie działającym narzędziu, wymyślonym przez ludzi sytych po dziurki od nosa, po to żeby zabezpieczyć się przed głodnymi? Dalejże z rozpalonym żelazem do nikczemnych skór nędzarzy! Czujecie swąd, słyszycie jak skwierczy i syczy gruba skóra tych ludzi? Tak się przygotowuje zbrodniarzy dla waszych Lombrosów, aby mogli wypisywać o nich swe brednie.
Nogi jego i gałka laski trzęsły się z gniewu, a tors owinięty połami haweloka trwał w słynnej pozie Yundta, pełnej wyzwania. Zdawało się, że terrorysta wciąga