Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Kurtza aż do przesytu. I okazało się że moje pojęcie o nim było słuszne. Głos. Kurtz był prawie tylko już głosem. I słuchałem go — tego głosu — innych głosów — wszyscy byli prawie że tylko głosami — i nawet wspomnienia o tamtych czasach błąkają się koło mnie — nieuchwytne — jak zamierająca wibracja jakiejś nieskończonej paplaniny, głupiej, okrutnej, plugawej, dzikiej, lub poprostu pospolitej, pozbawionej wszelkiego sensu. Głosy, głosy — nawet i ta dziewczyna — Otóż —
Milczał długi czas.
— Odżegnałem się wkońcu kłamstwem od wizji jego talentów — zaczął nagle. — Dziewczyna! Co? Wspomniałem o dziewczynie? Och, ona jest poza tem — najzupełniej! One — mam na myśli kobiety — są poza tem — i tak być powinno. Musimy im pomagać aby mogły pozostać w tym swoim pięknym świecie, bo inaczej nasz świat stałby się jeszcze gorszy. Och, ona musiała być poza tem wszystkiem. Trzeba wam było słyszeć, jak wyciągnięte z grobu ciało Kurtza mówiło: „Moja narzeczona“. Bylibyście zrozumieli natychmiast jak dalece ona była poza tem. A to wyniosłe czoło Kurtza! Mówią że włosy rosną i potem, ale ten — hm — okaz był wybitnie łysy. Dzicz poklepała go po głowie, i oto głowa ta uczyniła się podobną do kuli, do kuli z kości słoniowej; dzicz popieściła go — i oto zwiądł; zagarnęła go, pokochała, otoczyła ramionami, przeniknęła mu do żył, pożarła ciało i przykuła jego duszę do swojej przez niepojęty rytuał jakiegoś szatańskiego wtajemniczenia. Stał się jej rozpieszczonym i zepsutym ulubieńcem. Kość słoniowa? Oczywiście! Całe kupy, całe sterty kości słoniowej. Stara szopa z mułu była nią przepełniona. Mogło się zdawać że