Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Klimat może usunąć ci z drogi tę przeszkodę. Czy on tam jest sam?“
— „Tak“, odrzekł dyrektor; „odesłał swego pomocnika w dół rzeki z krótkim listem do mnie tej treści: — Niech pan wyprawi stąd tego nieboraka i nie kłopocze się przysyłaniem mi innych w tym samym rodzaju. Wolę być sam niż mieć koło siebie kogoś z ludzi, których pan ma pod ręką. — To było przeszło rok temu. Czy może sobie wuj wyobrazić podobną bezczelność!“
— „A od tamtego czasu?“ — spytał drugi ochrypłym głosem.
— „Kość słoniowa“ — żachnął się siostrzeniec, — „całe mnóstwo kości słoniowej — w najlepszym gatunku — to wprost nieznośne — wszystko od niego“.
— „A z kością słoniową?“ — dopytywał się gruby, dudniący głos.
— „Faktury!“ — wypalił — że tak powiem — siostrzeniec w odpowiedzi. Zapadło milczenie. Mówili o Kurtzu.
— Byłem już wtedy zupełnie rozbudzony, ale leżałem sobie wygodnie bez ruchu, nie mając powodu do zmiany pozycji.
— „Jakże ta kość słoniowa przejechała taki kawał drogi?“ — burknął starszy, widać mocno zirytowany.
— Tamten wyjaśnił że przywiozła ją flotylla łódek pod wodzą angielskiego urzędnika, mulata, którego Kurtz miał z sobą; że Kurtz zamierzał widocznie sam przyjechać, ponieważ jego stacja była już wówczas ogołocona z towarów i zapasów, ale po przebyciu trzystu mil postanowił nagle wrócić, i wyruszył zpowrotem sam jeden w niewielkiej łódce z czterema wioślarzami, zostawiając kość słoniową pod opieką