Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeden nie uszedł sześćdziesięciu parom oczu patrzących we mnie, i następnego dnia wyprawiłem hamak jak się patrzy na czele karawany. W godzinę później natknąłem się na ten cały interes porzucony w krzakach — na mego towarzysza, hamak, jęki, kołdry, przerażenie. Ciężka tyka zdarła mu skórę z biednego nosa. Nalegał usilnie abym kogoś zabił, ale w pobliżu nie było ani śladu tragarza. Przypomniałem sobie starego doktora: „Z punktu widzenia nauki byłoby ciekawem śledzić na miejscu zmiany psychiczne, zachodzące w jednostkach“. Czułem że staję się interesującym dla nauki. Ale to nie należy do rzeczy.
— Piętnastego dnia ujrzałem znów wielką rzekę i dowlokłem się, kulejąc, do stacji centralnej. Znajdowała się nad małą zatoczką, wśród krzewów i lasu; z jednej strony przylegało do niej miłe, woniejące bagno, z trzech pozostałych była otoczona popękanym płotem z sitowia. Zaniedbany otwór w płocie stanowił jedyną bramę, i wystarczało rzucić okiem, aby się przekonać że to rozlazły djabeł tu włada. Biali ludzie z długiemi kijami w ręku wysunęli się ospale z pośród budynków, przywlekli się aby na mnie spojrzeć, i znikli z widoku. Jeden z nich, tęgi, porywczy facet o czarnych wąsach, dowiedziawszy się kim jestem, poinformował mię bardzo potoczyście, odbiegając często od tematu, że parowiec mój znajduje się na dnie rzeki. Spiorunowała mię ta wiadomość. Co? Jakto, dlaczego? O, „wszystko w porządku“. „Sam dyrektor“ był przy tem. Niema pola do żadnych zarzutów. „Wszyscy zachowali się wspaniale, wspaniale! Musi pan pójść i zobaczyć się natychmiast z głównym dyrektorem“ — ciągnął podniecony. — „On czeka na pana!“