Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnęliśmy ich na pokład. Potem znów ja zeskoczyłem, aby pokazać jak to się łatwo da zrobić. Mieli już wówczas doświadczenie, i poprzestali na tem że wyłowili mnie zapomocą haka na łańcuchu, przymocowanym, zdaje się, do kija od szczotki. Nie zaproponowałem że wrócę po szuflę, którą zostawiłem tam w dole.
— Zaczęło to brzydko wyglądać. Spuściliśmy na morze szalupę. Druga łódź była gotowa do spuszczenia. Mieliśmy też jeszcze jedną, czternastostopową łódkę wiszącą na żórawikach z tyłu, gdzie była zupełnie bezpieczna.
— I oto — wyobraźcie sobie — dym zaczął się nagle zmniejszać. Podwoiliśmy wysiłki aby zalać całe dno okrętu. Po dwóch dniach wcale już dymu nie było. Każdy z nas uśmiechał się od ucha do ucha. To było w piątek. W sobotę nie mieliśmy już żadnej pracy, oczywiście poza obsługą statku. Ludzie uprali sobie ubrania, umyli twarze pierwszy raz od dwóch tygodni, i dostali specjalny obiad. Mówili z pogardą o samorodnym ogniu, dając do zrozumienia że kto jak kto, ale oni to już umieją dać sobie z tem radę. Czuliśmy się tak, jakby każdy z nas odziedziczył duży majątek. Ale paskudny zapach spalenizny wałęsał się wciąż po okręcie. Kapitan Beard miał wpadnięte oczy i zaklęsłe policzki. Nigdy przedtem nie zauważyłem jaki jest koślawy i pochylony. Obaj z Mahonem krążyli spokojnie — węsząc — u luk i wentylatorów. Uderzyło mnie nagle, że biedny Mahon jest bardzo, bardzo starym jegomościem. Co do mnie, byłem taki uradowany i dumny, jakbym był pomógł do wygrania wielkiej morskiej bitwy. O młodości!