Strona:PL John Ruskin Gałązka dzikiej oliwy.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla dostania się do stryja w Carlisle. Drugiego lub trzeciego dnia chłopiec wasz znajdzie się o zachodzie słońca gdzieś w samym środku stepu. Grunt jest kamienisty i błotnisty; nie może iść dalej pieszo tego wieczora. Kładzie się więc spać jak może najwygogodniej, nagromadziwszy pod głowę kilka kamieni; okolica tak jest dzika, że oprócz kamieni, nic innego znaleźć nie może. Leżąc tak pod gołem niebem, śni sen; spostrzega drabinę, dotykającą ziemi, której wierzchołek zatapia się w niebie, a aniołowie niebiescy wstępują i zstępują po niej. Zbudziwszy się ze swego snu, powiada: Jak strasznem jest to miejsce; zaiste musi to być dom Boży, a to jest furta niebieska. To miejsce, zauważcie, nie ten kościół, nie to miasto, nawet nie ten kamień, który kładzie na pamiątkę — kawał krzemienia, na którym spoczywała jego głowa. Ale tylko to miejsce; ta kotlina pustynna, deszczem smagana, śniegiem dręczona; to jakiekolwiek miejsce, na które Bóg opuści drabinę. A jakże możecie wiedzieć, gdzie to nastąpi? albo jak inaczej możecie oznaczyć, gdzie ono być może, jak tylko będąc zawsze do tego przygotowanymi? Czyż wiecie, w którą stronę piorun jutro uderzy? Częściowo wy to wiecie; możecie pokierować piorunem; ale nie możecie pokierować wypływem ducha, który jest błyskawicą, jaśniejącą od wschodu ku zachodowi słońca.
Ustawiczne i bezczelne wypaczanie tej sentencyi jedynie dla celów kościelnych jest tylko jednym z tysiąca wypadków naszego cofania się do grubego judaizmu. Nazywamy swoje kościoły świątyniami.