Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

restauracyi stolicy, służba, wytresowana znakomicie, wzięta z wielkich domów magnackich.
Żywo szła gawęda, tryskająca dowcipem francuskim, szybko następowały po sobie toasty: niech żyje wolność, niech żyje Zgromadzenie Narodowe, niech żyje naród i t. d.
Zarumieniły się twarze biesiadników od starego wina i od młodych, różowych nadziei.
Wesoły, szczęśliwy śmiech zadowolonych, nasyconych pragnień trzepotał się nad stołem.
Bo dlaczegóż nie mieli się weselić?
Wszystko, o czem marzyli w snach najśmielszych, o czem nie śmieli jeszcze temu kilka tygodni myśleć głośno, stało się ciałem, prawdziwą, żywą rzeczywistością. Główni nieprzyjaciele wolności, najprzedniejsi dworacy z bratem królewskimi na czele, uciekli z Francyi, król pokłonił się rewolucyi, wojska przestaną jutro straszyć Paryż. Zgasł blask korony Burbonów, prysła władza królewska, ukorzywszy się przed Zgromadzeniem Narodowem. Teraz będą oni, wybrańcy narodu, rządzili Francyą...
Człowiek szczęśliwy przebacza urazy, całuje się chętnie nawet z wrogiem.
Obok wielkiej sali, w małym pokoiku, przy małym stoliku siedziało dwóch czarnych, ksiądz Maury i kawaler Cazalès.
Niech dziś licho weźmie takie lub inne przekonania, bitwy na języki, gwałtowności sejmo-