Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długo odprowadzał Desmoulins rozkochanym wzrokiem wiotko postać Lucylli. Dopiero kiedy znikła w bocznej ulicy, odwróciwszy się jeszcze raz w jego stronę, skierował się ku Palais Royal.
W kawiarni Roy siedział Danton, rozparty leniwie w oknie, cykając wolno małemi łykami chłodna oranżadę. Kiedy Desmoulins wbiegł swoim zwyczajem szybkim krokiem do kawiarni i, przysiadłszy się do niego, zaczął mu opowiadać o „tryumfie narodu“, powstrzymał rozpęd jego języka niedbałym ruchem ręki.
— Oszczędź sobie ryja — rzekł. — Wiem wszystko od godziny.
— Jeżeli się litujesz nad moim ryjem, to możebyś w niego co wsypał, bo nie jadłem nic od śniadania.
Wywróciwszy na nice wszystkie kieszenie, wyłowił z nich Danton liwra i kilka sous’ów.
Masz, cały mój majątek, używaj, tylko nie obeźryj się zanadto, bo nie starczy na doktora. Sacré! Z tą ciągłą golizną. Ożeń się raz u licha z tą gąską z ulicy Kondeusza, żeby było od kogo pożyczać.
— Jerzy!
— Nie znieważaj mojej czystej, szlachetnej miłości, nie dotykaj brudnymi ozorem cynika mojej białej, niepokalanej Lucylli i t. d.