Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z pod zmarszczonych brwi spoglądał stan trzeci nieufnie na króla; z pogardliwemi lekceważeniem spoglądała szlachta na „łyków“.
Duszna cisza niechęci i zaciętości unosiła się nad upudrowanemi głowami posłów, których naród wybrał, aby dokonali wielkiego dzieła miłości i rozsądku.
A na dworze przed gmachem Stanów Generalnych, kłębił1 się tłum paryskiego i wersalskiego ludu. Palais Royal przysłał swoją armię bojową, pauprów z przedmieść, przekupki, kokoty, drapichrustów z fizyognomiami zbójów, szczekaczów z płucami byków. „Naród“ chciał wiedzieć, co król postanowi, aby w razie wrogich względem siebie zamiarów, mógł głośno protestować. Przywykł już w ostatnich dniach do demonstracyi ulicznych.
Ludwik XVI-ty zasiadł na tronie, zdjął kapelusz i rzekł:
— Panowie! Wierzyłem, iż zwoławszy was, pokonawszy wszystkie trudności, jakie otaczały wasze zwołanie, iż spełniwszy w ten sposób życzenia narodu, uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy dla szczęścia Francyi i dałem jawny dowód moich dobrych chęci i uczciwych zamiarów. Rzeczą waszą było dokończyć rozpoczętego przezemnie dzieła. Naród1 czeka niecierpliwie na chwilę, w której przy współudziale życzliwości swojego suwerena i światłej gorliwości swoich przedstawi-