Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech nam otworzy na rozścierz świątynię wolności! — drwi Lameth.
Błyski gniewu migotały w oczach kokoty.
— Śmiejcie się, drwijcie z córki chłopa — zawołała głosem podrażnionymi. — Wam, zdechlakom arystokratycznym, zdaje się, że tylko wy macie prawo do przewodzenia. Zobaczymy wkrótce, czyje ramiona silniejsze, czyja odwaga zuchwalsza.
— Gdyby się przewroty polityczne odbywały za pomocą cepów i wideł, nie wahałbym się oddać tobie buławy — żartował Mirabeau.
— Czasem bywają cepy i widły mądrzejsze od takich wyszczekanych filozofów, jak ty, pyszny hrabio.
— Coraz lepiej. Maluczko, a uderzysz mnie pięścią w kark.
— Gdybym nie była dziś w dobrymi humorze, pokazałabym ci, jak dysputują pięści, urodzone do cepów i wideł.
Zuchwała brutalność wiejskiej dziewki, którą haniebne rzemiosło dopuściło do poufałości ludzi dobrego towarzystwa, rzuciła cień niechęci na twarze wytwornych rewolucyonistów.
— Dajmy pokój namiętnej wiedźmie polityce — odezwał się książę de Biron. — Napracowawszy się dziś uczciwie dla wolności, za służyliśmy na słodki: wypoczynek w objęciach uciechy.