Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczą nas codziennie wiadomości o spalonych zamkach i plebaniach, nadchodzące z prowincyi — jak lud pojmuje wolność. Jeżeli powołamy tłumy do roboty, możemy się wkrótce, zamiast upragnionej konstytucyi, doczekać olbrzymiej kupy gruzów. Wolałbym, żeby król zrozumiał bezcelowość oporu istniejącego porządku, złączył się z całym oświeconym narodem i wzbił cugle przewrotu sam w ręce. Rewolucya obyłaby się wówczas bez niepotrzebnego rozlewu krwi, bez ruin i szafotu. Poczekajmy kilka dni na skutek dzisiejszej nocy.
Duport zadzwonił.
— Niech Franciszek zaprzęga natychmiast do kabryoletu — rozkazał służącemu.
A do Mirabeau’a rzekł:
— Pisałeś pan w swojej broszurze bardzo dobrze przeciw despotyzmowi, wykazawszy jego złość i samolubstwo, a łudzisz się dobrą wiarą despoty? Jakże pan chcesz, żeby król stanął sam na czele rewolucyi, żeby pozbawiał się własnowolnie przywilejów odziedziczonych? Widzisz pan przecie, jak trudno nam, szlachcie, wyrzec się czczych form, przyznanych nam przez koronę. Dziwię się, że pańska głowa, która ogarnia szerokie horyzonty, nie rozumie rzeczy tak prostej.
Pogardliwy uśmiech skrzywił usta Mirabeau’a, kiedy odpowiedział: