Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To, co Gaston mówił, było w czerwcu 1789 r. w Paryżu jeszcze tak niezwykłe, odcinało się tak wyraźny linia od wszystkiego, czem Francya oświecona żyła od lat trzydziestu, o czem myślała, rozmawiała, iż goście pani de Beauharnais nie umieli w pierwszej chwili znaleźć odpowiedzi na jego herezye. Nawet pani de Tessé, „budująca konstytucyę“, nawet pani d’Angivilliers, omdlewająca ze wzruszenia politycznego, nawet pani de Staël, rozcinająca z łatwością Aleksandra Wielkiego każdy węzeł, milczały stropione. Myśli „filozofów“ i „filozofek“ przywykły do innego kierunku. Cóż odpowiedzieć dziwakowi, który w chwili, kiedy cała Francya błaga o doszczętne zdruzgotanie przeszłości? Niemądra to odwaga czy fantazya, która uwzięła się pływać przeciw wszechpotężnemu prądowi.
Pierwszy ocknął się ze zdziwienia Necker.
— Pan wicehrabia przecenia znaczenie owej szczekaniny gazeciarskiej i kawiarnianej — odezwał się z powagą najwyższego rozjemcy wszelkich sporów. — Szczekanina tej kanalii nie może wpłynąć na rozwój wypadków historycznych.
Rozjaśniały się, zasępione oblicza filozofek. Rozumie się... Niepotrzebnie straszy ich wicehrabia de Clarac obelgami pokątnych gazeciarzów i polityków z Palais Royal... Kto by na taką hałastrę zwracał uwagę?...