Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w życiu w Wersalu z hołdem, narażał się na niełaskę dumnego władcy.
Zapaliwszy świecę woskową, znajdującą się na stoliku przy łóżku, rotmistrz zadzwonił. Kiedy się na ten sygnał nikt nie ukazał, zawołał głośno:
— Jakóbie!
Milczenie.
— Jakkóóóbie!
Z drugiego pokoju, przez uchylone drzwi odpowiedziało mu straszliwe chrapanie, przeplecione gwizdaniem.
— A to śpi. Musiał znaleźć wczoraj jaką wesołą kompanię.
Rotmistrz włożył pantofle, wziął świecę i udał się do kwatery swojego ordynansa.
Dragon leżał w łóżku na wznak nierozebrany, w mundurze. Nawet butów nie zdjął.
A to sobie użył...
Rotmistrz, zwinąwszy ręce w trąbkę, przyłożył je do ucha żołnierza:
— Wstawaj! Tra-ra-ra!
Dragon potrząsnął głową, jak gdyby odpędzał natrętną muchę, przewrócił się na jeden bok, na drugi bok, mamrocąc:
— Idź do dyabła... wszyscyśmy sewerynami... Pietrek, ten co pali w piecu.. Janek od pana pułk... jakiego pana?... niema żadnych panów... żebyś wiedział, gałganie... wszyscy są sewerynami... a jakże... nawet