Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wchodził jakiś diuk, margrabia, hrabia, kawaler; każdy z nich posiedział kilka, najwyżej kilkanaście minut, obsypał hrabinę garścią wonnych komplementów, opowiedział jakąś plotkę i wychodził, obiecując dalszy ciąg nowin dnia w lasku bulońskim.
Pani de Bar oglądała, wybierała, kupowała, radząc się gości, przerywając ciągle robotę swoich pokojowych.
Swobodzie jej ruchów, odsłaniających wdzięki ładnej, trzydziestoletniej kobiety, dziwił się trochę wicehrabia de Clarac. Wprawdzie obcymi nie były mu zwyczaje i obyczaje wielkiego świata paryskiego, bo towarzystwo prowincyonalne naśladowało skwapliwie stolicę, ale wieś i mniejsze miasta szanowały jeszcze dawną staroświecką wstydliwość. I w Tuluzie, gdzie służył jako oficer Jego Królewskiej Mości, przyjmowały żony jego kolegów płeć brzydką przy tualecie, ale zasiadały przed zwierciadłem zwykle już ubrane. Panie gawędziły, a pokojowe ich poprawiały, kończyły fryzurę, lub zapinały jakąś rozmyślnie zapomnianą haftkę.
A pani de Bar w peniuarze, który nie zakrywał wcale jej pełnego biustu i obnażonych ramion i w maleńkich, różowych pantofelkach, z których wychodziła cała stopa, ubierała się naprawdę w obecności mężczyzn.
Trochę zbyt swobodną wydała się ta swo-