Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje tom IV.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W BORU.

Pójdę, pójdę na góry, gdzie zdala od ludzi
drzemią ciche, tajemne, śniegiem białe puszcze;
gdzie po jodłach wiatr stąpa i tak jodły muszcze,
że się w drzewach serdeczna jakaś struna budzi —
i las cały, jak harfa nastrojona smutnie,
z wiatrem gada i płacze, skarży się i szumi,
łka i jęczy i wzdycha — i westchnienia tłumi,
rozpieśniając poważne a spokojne lutnie,
grając hymny, od których drga człowiecza dusza,
jakby struną wwiązaną w tę harmonję była
i wraz z drzewin strunami do pieśni ożyła,
kiedy wiatr je wieczorny palcem mistrza rusza...
Słońce zaszło i łuna pali się nad borem,
naprzód jasna, różowa — coraz krwawsza potem,
i ciemniejsza i szersza, haftowana złotem,
ogniem drżąca, świecąca rubinu kolorem
i gasnąca powoli, jak węgiel w popiele...
Śnieg sinieje i mrok się coraz gęstszy ściele.
Niebo ciemne, i góry barwę fijoletu