Blask padając w liściastych koronkach się węzi
i maleńkie płateczki, jak białawe kwiecie,
w czarnym piasku rozsiewa, a w liścia uwięzi
srebrny haracz zostawia. Przebóg! Jam tu przecie
nie sam! Między drzewami, — czy to dusza jaka,
czy też człowiek? — ktoś stoi! To posąg śpiewaka!
Posąg! Stoi pomiędzy miastem a grobami,
na gród żywych kamienną, białą patrząc twarzą,
w wielką głuszę umarłych wsłuchany. Nocami,
kiedy gwiazdy się srebrne na błękitach żarzą
i powietrze się syci letnich drzew woniami,
lipy z wiatrem o czasach przeminionych gwarzą:
on się budzi — i patrzy — i myśli — i słucha, —
z twarzy jasnej płomieniem nieśmiertelność bucha.
Poręcz z głazów otacza podnóże pomnika,
obok płacze perłową łzą mała fontanna,
a z jej szeptem się wiąże w akord lip muzyka —
i hymn płynie: »O witaj, ty gwiazdo zaranna
Pieśni! — ojcze śpiewaków, coś nutę rolnika
i pasterza uświęcił! O, cześć ci! Hosanna,
nieśmiertelny!« — A pieśniarz słucha tego dźwięku,
co brzmi swojsko, jak niegdyś lutnia w jego ręku...
O! szczęśliwy!...