Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje T2.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drżą mu ręce — i blednie, boi się i słucha,
zali z godzin ostatnia na wieków zegarze
nie uderzy... Wybiła! Jak zwalona kłoda
runął w przepaść i wartka go uniosła woda.
Nowy król już na starym tronie światom każe!
Cóż to ludzie? wy śpicie i cicho na ziemi?!
Cóż to ludzie? wy śpicie! Wy śmiecie w noc taką
spać i niebios odwiecznym tam urągać znakom,
które nowy bieg dłońmi wytknęły jasnemi?
Hejże! wstańcie! Czyż nic was we śnie nie porusza?
Czyż nie bije wam w piersi serce jakieś nowe?
Czyż duch jakiś nie kładzie rąk na senną głowę,
nie woła: Jeśli żyje, niechaj wstanie dusza!?
Oto widzę go! Idzie wielki, niebosiężny,
jasną gwiazdę na barkach miasto głowy niesie;
a gdy przez las przechodzi, pieśń się wszczyna w lesie, —
a gdy idzie przez góry, każdy szczyt potężny
drży jak harfa pod stopą dumnego Anioła, —
a gdy idzie przez śniegi, niwa mu się kłoni
roztętniona od kopyt jego białych koni,
które przodem wypuścił i głosem je woła:
Zbudźcie! zbudźcie tententem wszystko ciche, śpiące!
Rozhukanych rumaków tentniące tabuny
pędzą, parskając z nozdżów rozdętych pioruny,
grzyw rozwianych, ognistych falami świecące —