Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duszy, rzucona przed moje oczy, jakby zjawisko niepojęte, niewiadomo skąd przylatujące...
I teraz dopiero jestem spokojny. Nie czuję już dawnego dreszczu pożądania, bo wiem, że myśl tę, tego bajecznego ptaka o czarnych skrzydłach i świecących oczach, mam już w ręku, że przyjdzie, gdy go zawołam, a przez dłuższy czas nie wołany, nie odleci, lecz siedząc na swem gnieździe tam, głęboko w duszy mojej, będzie czekał, pewien, że chwila nadejdzie...
Tak, tak, jestem spokojny i już się tej myśli nie boję; znam ją. Jest dla mnie czemś pewnem, określonem, koniecznem. — Zawsze dziwił mnie ten odruchowy strach, jakim przejmowała mnie rzecz, skądinąd upragniona... Teraz i to rozumiem. Bałem się rzeczy obcej, przypadkowej, władającej mną, która mogła się stać albo nie stać, i niezależnie ode mnie wybrać tę lub owę chwilę, aby się dokonać... Dzisiaj pojąłem jej konieczność, jej pochodzenie odemnie samego i zależność jej od mojej woli. Musi się stać, a stanie się, gdy zechcę — i tak, jak zechcę, bez podniecenia, bez ulegania czemukolwiek, jako naturalne następstwo wszystkiego, co było, z zupełną świadomością i spokojnie, spokojnie...
I wobec tego nawet nie jest mi już pilno.