Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Madonna! — i złożył ręce jak do modlitwy.
W tej chwili ostry, przenikliwy śmiech obił się o jego uszy i równocześnie dłoń Kamila spadła mu na ramię.
Podniósł głowę zmieszany.
Kamil patrzał na niego przenikliwie. Koło ust drżał mu szyderczy uśmiech, ale w oczach miał wielką boleść i smutek.
— Madonna! — ozwał się — daj pokój! Nie bluźnij i — nie patrz! Po co patrzysz?
— Piękna jest!...
— Nie patrz! To nie dobrze — dzisiaj nie dobrze — teraz...
— Chciałbym tę twarz malować, — szepnął Władysław, jakby usprawiedliwiając się.
Kamil uśmiechnął się znowu wpół z szyderstwem a pół z litością:
— I te usta całować, nieprawdaż?
— Tak.
Kamil powstał szybko.
— Wiedziałem. Chodźmy już, — rzekł, — nie dobrze jest tutaj. Chłód wieczorny przejmuje.
Mówiąc to, wziął pled, na poręczy krzesła zwieszony i począł się nim otulać.
— Chodź, chodź! — powtórzył. — W złą godzinę zobaczyłeś tę twarz, w złą godzinę...