Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pojmiesz! Jest on szczęściem naprawdę!
Zygmunt patrzył na Kamila w milczeniu, zdziwiony i jakby niepewny. Wreszcie zapytał:
— Ty to mówisz na serjo?
Kamil skinął głową powoli i poważnie.
— Dziwna! Gdy pierwszy raz wspomniałeś o spokoju, sądziłem, że szydzisz. Spokój! I ty, szalony duch, jak cię wszędzie nazywają, ty wiecznie gnany po świecie gorączkowem pragnieniem nowych wrażeń i przygód, ty sławisz spokój?
— Tak — i pragnę go. Pragnę go tak, jak każdy człowiek szczęścia pragnie... Czy go jednak znajdę?
Teraz Władysław podniósł zdziwiony wzrok na mówiącego. I nagle zdało mu się, że ta twarz ściągła i biała, której nie zdołało opalić słońce równikowe ani smagające wiatry pustyni — te blade niebieskie oczy, uporczywie tak przed siebie patrzące — kryją w sobie jakąś zagadkę wielką i tajemniczą. Zdawało mu się, że patrzy na rzecz, którą widywał codziennie, nie wiedząc, że jest dziwna i pełna ukrytego znaczenia. Teraz dopiero spostrzegł w tej twarzy sieć drobnych żyłek, drżących na lekko pomarszczonych skroniach, — spostrzegł znużenie wielkie i smu-