Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a litością na znój nieznającego spoczynku wędrowca, którego chód ciągły, do wysilonego biegu podobny, mącił sam jeden nieruchomą ciszę odwieczerza.
Wreszcie, gdy tamten był już blizko, zagadnął go znienacka:
— Dokąd idziesz tak spieszno?
Szatan przystanął i odparł, pot ocierając z czoła:
— Idę zawsze. Przed wieczorem muszę być w onem mieście, które widno tam w dole...
Człowiek patrzył nań w milczeniu chwilę niejaką, aż smutek przyćmił jasne jego źrenice.
— Ty jesteś Szatan? — rzekł wreszcie.
— Tak.
Rzekłszy to, chciał iść dalej, lecz Człowiek zastąpiwszy mu, ozwał się głosem smutnym lecz słodkim, jakoby wianie wiatru od morza w dzień upalny:
— Widzę, że jesteś znużony. Usiądź a odpocznij. I tobie się pokój należy.
Szatan się zdumiał.
— Nie mówił tak do mnie jeszcze nikt, — rzekł. — Ja nie wiem, co jest odpoczynek... Puść mnie, abych szedł dalej. Przecz mię zatrzymujesz?
Człowiek lepak, uniósłszy dłoń białą ku wie-