Przejdź do zawartości

Strona:PL Jean de La Fontaine - Bajki.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alić znowu, jeno brzask, fruczą kołowroty:
Tak do nocy od poranku
Musiały prząść bez ustanku.
Kiedy było blizko rana,
Kogut piał jak opętaniec;
Baba zaraz hyc z tapczana.
Porwawszy na się zbrudzony odziewek,
Biegła rozświecić kaganiec,
A potem prosto do dziewek.
Te w grochowinach śpiące po pracy głęboko.
Jedna się poczęła drapać,
A druga, jedno otworzywszy oko,
Chce jeszcze troszkę pochrapać;
Lecz darmo, bo nad głową hałasuje jędza:
«Wstajcie, dziewki! gdzie jest przędza?»
Musiały zatem wstawać, murkocząc pod nosem:
«Czy cię piekielnik rozpierzył, psi ptaku,
I z twoim przemierzłym głosem!
Przybeczysz ty twego gdaku.»
Słowo do słowa, nakoniec się zdarza,
Że zagniotły złośnice pana ekscytarza.
Aleć im to zabójstwo nie zdało się na nic:
Bo, nie mogąc rozeznać dnia i nocy granic,
W nocy Baba latała jak kot zagorzały;
Dziewki więc jeszcze mniej spały.
Trafiły tedy z deszczu pod rynnę niebogi.

Ktokolwiek chcesz jechać sporzej,