Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Która godzina? — rzuca kolekcjoner rozkazujące, zdławione pytanie.
— Sir, wszystkie przyrządy i mechanizmy zawodzą w tem piekle. Stanęły zegary — wystękał wilk morski.
— Najjaśniejszy panie! — bełkoce rozchwiany telegrafista — moje maszynki są prawowierne i dotąd nie znają, co bunt zuchwały. Pukawka działa i słucha słuchawka. Radjotelepałem przed chwilą właśnie do stacji lądowej, pierwszej lepszej z brzegu. Odbębnili zaraz, że północ nadchodzi.
— O to mi chodzi...
— Wasze błagorodje! Ja mam coś jeszcze do zameldowania. W Kadyksie burza i trzęsienie ziemi. Piorun zabił krowę, jedną z trzech jedynych, jakie były chlubą portowego miasta. Magistrat w żałobie. Pali mię ta chicha, niby oczyszczana, szlakby ją trafił, sakramencka wódka. Żółć człowiekowi przez gębę wyłazi, więc muszę splunąć, lecz proszę nie karać. Pan Yetmeyer wołał, byśmy już wracali, gdyż przed kwadransem odwalił wreszcie szpitalną prelekcję. Żeńszczyny obie, co się poczubiły, już wyciągnęły na śmierć kopytka. Ostatnie słowo, niby pomazanie, przyjęły od zbawcy, poczem usnęły prawie równocześnie. Mignęła wówczas wielka błyskawica trójkolorowa i czuć było siarkę. Potem szpital runął, grzebiąc trzysta istot. Już dalej nie mogę, bo jest mi niedobrze.
— Czyśmy dotarli na właściwe miejsce?