Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tysiąc dolarów zaledwie przegrał — burczy Yetmeyer.
— Przypuszczałbym raczej, że to są skutki nadto poufnej, czy też poufałej rozprawy na uszko z donną Ewarystą — Ato­‑tso sekretarz ozięble stwierdza.
— Niewinna próba skokietowania wybuchu żywiołu, który jest obcy miljarderowi — w półśmiechu łamanym drżąca baletnica tuszuje incydent.
— Ho, ho! Nie wiedziałem, że awanturnikiem potrafi być również nasz Orgaz wytworny — prowokuje Igor.
— Przepraszam, zaiste było nader dziwne, nieokrzesane. Sam nie rozumiem, jak to się stało. Na mózg coś weszło, coś się przewidziało. Sen jakiś potworny, dławiący na jawie — sprostowanie cedzi sprawca awantury.
— Powtórny atak miłosnej furji tak bardzo przeraził, że ogarnęły mię dziwne płomienie. Duszno, gorąco! Proszę to futro zdjąć mi teraz z ramion.
Szary, zzieleniały pobocianował[1] tuż w jej pobliże.
— Proszę odpowiedzieć, czego mam się trzymać?

— Senora, dziękuję. Mierzwę mam w głowie. Wszystko mi jedno. Widocznie naprawdę popadam w chorobę. Proszę uczynić, co pani uważa za nieodzowne i za właściwe. Będę udawał, że o niczem nie wiem. Do katastrofy wyszczerzę zęby

  1. Kroczyć, jak bocian.