Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dygnitarskich gaci, więc trudno damie, tak bardzo zbolałej, tę czynność przerywać.
— Udzielam głosu kolekcjonerowi z Nowego Yorku, Havemeyerowi!
— To mój przyjaciel istotny, największy, mój spólnik jedyny i hrabia Orgaz, wtajemniczony, pantomimowy! — zrzędzi Yetmeyer.
Kolekcjoner siedzi, spojrzenie umocnił na nosach kamaszków o cal wydłużonych i spowiedź czyni niedosłyszalną:
— Źle bardzo się czuję na tym padole potwornych zysków i parszywych zbrodni. Nie cierpię wymyślać pierwszemu lepszemu, który się nawinie, lub szukać przyczyny w niewidomej próżni, lecz muszę przypuszczać, że w metafizycznym świata ustroju zapanował zastój i że wybuchło tam przesilenie. Może się mylę, ale powody kosmicznej stagnacji tkwią na naszej ziemi, pośród nas samych. Ktoś najwidoczniej nie spełnia tutaj przyrodzonej roli, swej powinności ludzkiej, narodowej. Wszystko się skończyło, stęchło, zjełczało. Nie jestem zdania, by przez spekulację ktoś dotarł na równik bytu tajemnicy, by przeprowadził stałą regulację osi skrzywionej nadprzyrodzonych, człowieczych przeznaczeń. Pozostało jeszcze wyjście jedyne: świat cały pokochać, jak krnąbrną dziewczynę. Zakochać się w własnem swem osamotnieniu. Na powodzenie i zaspokojenie w miłości nie liczyć. Bez potwierdzenia i bez przytulenia, w perwersji uczuć wędrować, zmierzać do