Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powierzchnia kongresu zaczyna się marszczyć. Wirują listki pokrzyków i przekleństw.
— Psia kręć słoniowa! Cóż więc z nami będzie?
Mównica sapie i złowrogo trzeszczy. Chlapnęło wyznanie pana referenta kosmicznych budżetów:
— Grozi katastrofa...
Jak zagwożdżona zakalcem baba osowiała sala w swem wnętrzu osiada.
Zielono­‑żółty koreańczyk pierwszy, niby tarantula, z ciszy się wymyka, salto mortale przez ławy wykonał, buczy i bzyka:
— Ja tak się nie bawię! Europejczyków dystyngowanych kadry żakietowe pykają cygara, puszczają z dymem kółka hebesowe i dla dodania otuchy drugim fałszują Titinę.
Tatuowany delegat z Taiti w miarowych odstępach, z wdziękiem tremoluje:
— Kosmos jest szelma, kosmos paskudnik!
Za każdym razem przez zęby spluwa w kalafiorową, poczytną fryzurę brazylijskiej cnoty, szpetnej Kafuzanki, która przed nim siedzi i czarnym pazurem swędzące zmartwienie wydłubuje z ucha.
Albańczyk z Valony, z fezem ustawionym na oślich uszach wedle brawury architektonicznej wieżycy w Pizie, kanałem nosowym spławia sentencję:
— Nie wątpię i twierdzę, że jest morowy ustrój planetarny. Miarkuję jednak, że tam w izbie niższej, która jest najwyższa, wszczęły opozycję jakieś wartogłowy. A parlamentarnej obstrukcji nie wolno’ prowadzić w kosmosie. Taka jest przyczyna jedna