Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczał, powołany został najprzedniejszy tuman, pierwszorzędny hebes, cnoty swojej pewny, w sercu rozległem z gniazdem pełnem trzmieli, w kieszeni od spodni z narodowym świdrem, a w gębie cuchnącej z plugawą plwociną na wszystko, co niegłupie rdzennie. Świeży wybraniec po udach się strzepnął, poprawił kołnierzyk, uśmiechnął się, chrząknął, zasiadł i wystrzelił. Mecz już rozpoczęty.
Lecz nikt się nie rusza. Obaj zapaśnicy stoją, jak wrośnięci. Wszyscy widzą tylko, że Prochryst plamę ma na prawem oku i grymas na licu wytężenia pełny. — „To monokl, to monokl!“ — zgadły pierwsze rzędy i w tył podały, jak piłkę, odkrycie. — „Szmaragdowy monokl! Prześlicznie jest rżnięty, bezcenny, bezcenny!“ — stwierdzają kobiety — „Monokl nie bezcenny, ale jest bezczelny!“ — z mózgowców na salę ktoś sobie huknie. Ciszę wzywa prezes, lecz ona sama wyniosła się z sali, jak na zawołanie. Muskułowców kilku już zauważyło, że na wierzchu maski, jak acetylenowe pojazdu latarnie, Antychryst nałożył wielkie, sztuczne ślepia i że żółtym blaskiem bezczelnie godzi wprost w zieleń szmaragdu. Patrzą się i patrzą i nie ruszają.
— „Co to wszystko znaczy? Przystąpić do boksu! Nuże, naprzód jazda!“ — Łomot jest piekielny. Niby kawki skrzeczą przeciągle kobiety. Do samej rampy, gdzie zwykle kinkiety, podchodzi pompier w złotosrebrnym kasku. — „Cichajcie!“ — wzywa — „cygarów nie kurzcie i nie tupajta! Boks jest jak się patrzy, jeno bez kułaków!“ — „Precz pójdź, sta-