Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z urzędu wyskoczył młody pan w mundurze i wydawał urywane rozkazy. Zewsząd pośpieszyły spojrzenia ku niemu. On spostrzegł i zaczął grę. Zauważyłem, że tajemnicza wstęga zatrzymała się w pochodzie i konwulsyjnie wygięła, jakoby wyczekiwała na nowe losy. Więc ją porzuciłem i przeszedłem w szersze wymiary.
A zmusił mię do przejścia ten głupi urzędnik. Ogarnęło mię niezadowolenie, a tuż za nim szły domysły.
Przyjąłem, że urzędnik bardzo nieudolny. Nawet widziałem wyraźnie. Zapragnąłem dla niego artyzmu, dla urzędnika kolejowego. Pojąłem to, jako konieczność, pragnąłem — jak śmieszne! — artyzmu dla wszystkich kolejowych urzędników. Bo oto chwila ważna, pełna nabrzmiałych pragnień i drgawkowych niepokojów.
A on tak źle gra, tak źle. Oni — tamci, wszyscy tacy zwarci, jednolici. Pytają: „co?“ Nic więcej, tylko takie ogromnie rozpaczne: „co?“ On zaś mówi: — „He, he, wiem o wszystkim, ale nic nie powiem. Nie wypada, zresztą może wam zaszkodzi nagłe wstrząśnienie, groza jest, wielka groza, tylko nie umiem mówić o grozie, ni też grozie przeczyć. Patrzcie na mnie, powiadam, że wszystko bardzo dobrze. Ale nie wierzcie, bo przestalibyście spoglądać ku mnie. Dokądże indziej wam spoglądać?“
Płynęli ławą ku niemu, tacy zwarci, tacy jednolici.
Patrzył ponad nich, więc zawrócili.
I zatrwożył mię mocno los ornamentu.