Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kieszeni — nie lubię idei, przybyszów nie lubię, nie lubię przybyszów z ideą, ni też idei przybyszów.
— Ja lubię — słodko zadzwonił Suplent — stanowczo lubię aptekarza, u którego Romeo kupował truciznę.
— Wszystkim ideom od czasów Platona pościnałem głowy — zapewniał groźny Kat i zamaszyście rąbał w róg stołu wskazującym palczydłem.
Poseł ujął człowieczka za obie ręce, do siebie przyciągnął i, głaszcząc pod brodę, zachęcił:
— Mów rzecz twoją! Więc strwożone maleństwo skromnie i lękliwie stękało opowieść:
— Panie, ja wiem, że tam, tam — gdzie panowie nie chcą, jest wcale niedobrze. Dlatego uciekłem. Boję się po prostu. Groza, całkiem widoczna, w spodniach, w ogromnej czapie angielskiej na schylonej głowie i z fajeczką w zębach chodzi ulicami, w parkach się rozsiada, w restauracjach popija, pojada. I czyha na wszelką wartość, na każdą oszczędność. Poznałem ją osobiście.
Miałem ja tam — gdzie panowie nie chcą, majętność dziedziczną, dziesięć dużych kamienic.
— Łżesz — zapienił się Książę — wszystkie domy w mieście należą do mnie.
Człowieczyna najniespodziewaniej od czerwoności napęczniał i palczętami szczypiąc fałdzisty podbródek zaprzeczył z płaczliwą, ale stanowczą godnością:
— Przepraszam Księcia pana, Książę pan raczył