Przejdź do zawartości

Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

panicz długą swą linję zdeptaną, zapłakał gorzko i niepocieszenie. On zaś rad był, iż uczynił powinność i zdeptał stopą pierwszy może pomysł dziecinny o nieskończoności. Dziś słyszał płacz dziecka, ten sam płacz z przed lat, gdzieś przy którejś skroni.
Nie mógł pojąć. Zrozumienie jego wypełniła treść posiadania, pierś wyszła dumnie naprzód, a dłoń prawa chwytała silnie palce lewej dłoni i starała się je jak najbardziej od siebie oddalić, by służyły jako strażnice pięknym myślom. Wyraźnie przy najgrubszym palcu wyrosła skalista wyżyna, która dźwigała miasto. Wokoło wyżyny mętna płynęła rzeka i czyniła z miasta ponurą twierdzę. Powtarzał: mam smutne miasto i niezdobytą twierdzę. Ogromnie się bał, by nie postradał ni miasta, ni twierdzy i ściskał palec konwulsyjnie.
A gdy już dobrze zapamiętał, poszedł dalej i ujrzał stary, chrześcijański tum w ruinach. Pamiętał: w tumie zbierali się wierni, a on ich nauczał o swoim bogu i wygnał boga, który dawno mieszkał w tumie. I kazał im palić święte obrazy i przetapiać złoto kielichów na wielką arkę dla swojego ciała. Gdy tłum, powolny jego rozkazom, wypełniał święte dzieło przemienienia, a niewiasty i dzieci nuciły pieśni, uwielbiające jego potęgę, nadciągnął wróg i obległ miasto. A w mieście ni jednego miecza nie było, ni też męża zdolnego dźwignąć ciężar miecza, czy wyprężyć cięciwę łuku. Więc oddał wszystkich wiernych wrogowi wzamian za swe ocalenie. Wróg okuł wiernych w żelazne okowy i odszedł.