Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie społeczeństwo przez mój wyrok, przezemnie. To los mój, konieczność. Ślad swój znaczyć muszę trupami, których nikt nie dojrzy, nie pomści. A ja się tych niewidzialnych trupów tak lękam; lękam się, że staną kiedyś w urocznej godzinie te białe upiory, widome oczom wszystkich i zduszą mnie, wołając: »tyś nasz morderca!« Jam ich morderca!

Dnia 19 maja, wieczorem.

Ocalę Pułkowskiego, ocalę wszystkich, odmienię wyrok, własną bronią pobiję tych, co go wydali. Bo przecież oszukano nas, przysięgłych, oszukano haniebnie. Jak mogłem odrazu tego nie spostrzedz!
My, sąd, skazaliśmy go na śmierć, lecz nie na umieranie. Kazaliśmy mu nie istnieć, nie kazaliśmy mu przestać być. Niech go nie będzie, lecz niechaj nie znika. Śmierć, nieistnienie, jak wielkość ujemna jest też rodzajem bytu, ujemnem życiem — tylko zero, przejście, zgon jest niczem, przerażającem niczem. A przecież katowska kara, którą jutro spełnić miano, jest tylko umieraniem, męczarnią. Tego w wyroku naszym nie było. Niech geniusz ludzki znajdzie środek; niech go wtrącą w grób, tak, aby ani jednej chwili nie umierał, zgoda! Trzeba tłomaczyć wyrok dobrze i wykonać go ściśle. Niech szu-