Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wykłady i idę zwykle nad brzeg Sekwany i chodzę tam dopóty, dopóki zmęczenie zupełne nie zmusi mię do powrotu.
Nie znam nic piękniejszego nad Sekwanę od Katedry do Luwru, ale teraz prawie nie przyglądam się temu widokowi; pamiętam go doskonale w najdrobniejszych szczegółach, a powtóre głowa mię boli jakimś głuchym, rozsadzającym bólem, i chodzę nie po to, aby patrzeć, lecz aby ukołysać myśli.
Dawno już nie miałem takiego wrażenia próżni, bezsilności, bezużyteczności mojej i wszystkiego, co mię otacza — jak w tych dniach ostatnich. Wstaję, jem, chodzę, myślę, piszę jakąś rozprawę, lecz żeby mię zabito, nie wiem, po co to wszystko się robi. O tyle jestem inteligentny, iż rozumiem, że — jak się to mówi — ze mnie nic nie będzie, że przestanę kiedyś jeść, chodzić i myśleć, że rozprawy moje tak samo nie obchodzą nikogo, jak moja osoba, jednem słowem, że jestem absolutnie niczem, jedną wielomilionową częścią czegoś, co samo jest może także tylko milionową częścią.
A uczucie takie jest stokroć bardziej przykre, jeżeli na początku swego świadomego życia miało się marzenia i nadzieje, jeżeli wschód życia, jak wschód słońca rzucał długie, piękne cienie. Sądziłem, będąc dzieckiem, że wielkość