Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WOJTEK.
Ja wolę obórkę:
ciepło jest, wiecie, przy koniach i krowach...


KALINA j. w.
Nie mów mi, luby, o koniach i krowach!
O tym promieniu mów mi księżycowym,
co po tych świerkach srebrne snuje przędze;
mów mi o rosie, co błyszczy na trawach
i błędne gwiazdy zamyka w swych kroplach;
mów mi o słodkich poszumach tej brzozy,
tej białej brzozy, czeszącej swe liście
na skraju lasu, nad głębią tej wiecznej,
tej przezroczystej, tej milczącej wody!
Mów mi o jutrzni porannej, o zorzy,
która swe ognie rozlewa czerwone
po śnieżnych szczytach, po łąkach, po zbożach,
rozkwitających lekkim, miękkim puchem
w te, pełne słodkich, miłosnych tajemnic,
czerwcowe noce!... Mów mi o tęsknicy,
która uskrzydla duszę i na wiewnych
unosi chmurkach, na przędzach pajęczych,
na woni kwiatów i na drzew oddechu
w stronę, gdzie czeka ten luby, ten słodki,
ten roztęskniony kochanek!... Najdroższy!
Twa Julia ginie z miłości...


WOJTEK.
To pannie
na imię Julia?... Nie wiedziałem tego...
Ładnie panienka przemawia! Ja, wiecie,
takbym się nigdy gadać nie nauczył.
Prosty-m parobek, wychowany w stajni:
sama panienka widzi, żem nie dla niej.


KALINA j. w.
Zamek, czy stajnia — to przesąd! to przesąd!