Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
451
JAN III SOBIESKI.

— Tam są Tatarzy, a oni nic mi nie zrobią, — mówił dalej Iszym Beli, — i tobie także nic, bo cię już znają.
— Stój! co to jest? — zapytał czerwony Sarafan, stając nagle, ponieważ napotkał jakąś przeszkodę.
Iszym Beli zbliżył się ostrożnie, aby obmacać tę przeszkodę.
— To są kości, — rzekł, — to szkielet jakiegoś zwierzęcia, które się dostało do podziemia i nie mogło stąd wyjść. Robaki zjadły mięso, kości tylko pozostały. Naprzód Sarafanie, trzeba przejść przez to.
Idącym dalej towarzyszył szmer i pisk szczurów, myszy i innych zwierząt które tu od dziesiątków lat gospodarowały bez przeszkody, a teraz uciekały przed niezwykłymi gośćmi.
Ani czerwonego Sarafana, ani Tatara nie zatrzymało to wcale.
Ściany i dno podziemia były wilgotne i ślizkie i powietrze ciężkie i cuchnące zgnilizną.
Po dość długiej wędrówce, Sarafan idący naprzód, natrafił na ziemię i kamienie i pomacawszy rękami, przekonał się, że w tem miejscu był już koniec podziemnego przechodu.
— Nim przybyliśmy do tego miejsca, — rzekł Tatar, — zauważyłem jakąś dziurę, czy boczne przejście. Zobaczmy dokąd ono prowadzi.
Zawrócili. Czerwony Sarafan zgodził się na propozycyę i poszedł za nim Rzeczywiście niedaleko od ujścia podziemia znajdował się boczny, węższy jeszcze korytarz, do którego weszli obydwaj. Przejście to było widocznie później zbudowane, niż główne.
Szli może godzinę, czołgając się prawie, nareszcie Tatar nogą uderzył o stopień.
Pomacał rękami koło siebie i przekonał się, że były tam schody, prowadzące na górę. Był to koniec podziemia, ale nie było widać najmniejszego promyka światła. Wkrótce jednak zauważył Iszym Beli, wszedłszy na schody i macając rękami, że znajdowała się tam klapa, jak się zdawało, żelazna. Bez wahania popchnął tę klapę ku górze, aby ją podnieść, ale trzymała się dobrze i nie poruszyła wcale.
Tatar przywołał na pomoc czerwonego Sarafana i wspólnym wysileniom obu, udało się wreszcie poruszyć klapę. Wtedy spadły na nich kawałki ziemi, mchem porosłej i ukazało się słabe świa tło dzienne. Nareszcie zdołali tak oddalić czworokątną klapę, że wydostali się na ziemię.
Gdy wyszli z podziemia przekonali się że już był wieczór i że dokoła znajdowały się drzewa.
Otwór, prowadzący do podziemia był zupełnie przykryty żelazną klapą i przysypany ziemią, na której z biegiem czasu mech porósł.
Dwaj towarzysze, których ledwie nie zadusiło niezdrowe powietrze podziemia, wdychali chciwie świeże i zakryli ostrożnie klapę i ziemią otwór, tak, że kto nie wiedział o przejściu podziemnem, nie mógł zauważyć wyjścia.
Zaledwie Tatar i Sarafan ukończyli tę czynność, gdy usłyszeli w pobliżu głosy.
Iszym Beli natężył słuch. Byli to Tatarzy zbliżający się do drzew. W całej tej okolicy pełno było Tatarów.
Czerwony Sarafan widział, że Iszym Beli zerwał się.
Głosy zbliżały się coraz bardziej i wkrótce ukazało się między drzewami kilku ludzi.
Pomimo zmierzchu spostrzeli oni Iszyma Beli, wskazli nań ze zdziwienia.
Czerwony Sarafan nie miał ochoty pokazywać się Tatarom, pragnął bo-