Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
375
JAN III SOBIESKI.

kalność ustała wobec tak jawnego dowodu. To pismo decyduje o wszystkiem!

90.
Znaleziony.

W ustronnem miejscu wybrzeża Wisły kilku ludzi pracowało nad ściąganiem do wody kłód drzewa i wiązaniem z nich tratew.
W liczbie tych półnagich, ogorzałych od słońca robotników, znajdował się także wieśniak Borowski, który puszczony przez kapitana wrócił do swoich towarzyszów.
Nad wieczorem Borowski opuścił wybrzeże i udał się do lasu, z którego spuszczano drzewa.
Zastał tam kilku drwali, poszedł z nimi do pobliskiej karczmy i pozostał tam do wieczora.
Księżyc przyświecał jasno, gdy Borowski opuścił karczmę, ażeby powrócić na wybrzeże i ubożyć się spać w wiklinie.
Szedł bez żadnej obawy. Chociażby go raz jeszcze powłano do złożenia zeznania, nie poczuwał się do żadnej winy, a przekonał się, że nie czychano bynajmniej na jego życie.
W drodze myśl jego padła jakoś na dawnego wychowańca, Stefana. Mówił sobie, że gdyby go miał w domu, byłby może od kapitana Wychowskiego dostał znaczną nagrodę, zrozumiał bowiem, że o tego Stefana coś bardzo kapitanowi chodziło. Nie wiedział wprawdzie o co szło właściwie, nie wiedział również czyim synem był rzeczywiście Stefan, którego stary sługa przyprowadził doń niegdyś w wielkiej tajemnicy, ale był przekonany, że gdyby go miał i zręcznie wziął się do rzeczy, to mógłby otrzymać znaczną sumę.
Zajęty temi myślami Borowiki dostał się na drogę, po obu stronach której rosły niezbyt wysokie krzaki i którą jasno oświetlał księżyc.
Mogła to być blisko północ. Na bagniskach ciągnących się po obu stronach drogi przebywało rozmaite ptactwo, którego niemiłe krzyki zapełniały powietrze.
Nagle wydało się Borowskiemu jakby dochdził do niego jakiś dźwięk stłumiony, od krzyków ptactwa nocnego zupełnie odmienny.
Stanął i słuchał.
Czyżby się mylił?... Nie!... Ten sam dźwięk dał się słyszeć po raz drugi. Był to wyraźny głos człowieka wołającego pomocy.
Czyżby komu na trzęsawisku przytrafiło się nieszczęście?
Ludzie rzadko zapuszczali się w te strony, daleko bowiem ztamtąd było do drogi głównej i do miejsc zamieszkałych.
Dorowski był przesądny. Przeżegnał się w obawie, czy zły duch nie czycha na jego zgubę, chcąc go zwabić na trzęsawisko.
Szedł zatem spokojnie dalej nie troszcząc się o głos słyszany.
Szczególna rzecz jednakże, głos ten zdawał się iść za nim!
Gdy uszedł kilka kroków stał się jeszcze wyraźniejszym i bliższym.
Podobny był do jęku umierającego człowieka.
Dorowski odmówił modlitwę i stanął.
Krzaki i zarośla nie pozwalały mu widzieć daleko.
Przystąpił do krzaka, rozłożył jego gałęzie otworzył sobie dalszy widok.